Odkąd tylko sięgam pamięcią, było mnie zawsze wszędzie pełno, wszędzie, byleby nie w domu. Gdy tylko osiągnełam wiek nastoletni, rodzice zawsze powtarzali mi, że dom traktuje jak hotel, bo więcej spędzałam czasu poza nim, niż w nim. Nic nie uległo zmianie również po tym, gdy wyjechałam za granicę. Pomimo, że zawsze z radością i tęsknotą wracałam do rodziny, nigdy nie mogłam usiedzieć w domu za długo. Byłam bardzo aktywna, szybko się nudziłam i cały czas musiałam coś robić. Nie miało to jednak nic wspólnego z rodzinnym domem, czy jakimkolwiek faktem, że nie lubiłam w nim przebywać, nic podobnego.
Podobnie było w moim codziennym życiu, czy to w zwiazku mieszkając wówczas z partnerem, czy bez. I choć ceniłam sobie często swój własny spokój to gdy tylko mogłam i miałam dzień wolny, wyjeżdzałam gdzieś, szłam na długi spacer, zakupy, spotkać się ze znajomymi, cokolwiek! Myślałam, że taka jestem i że tak bedzie już zawsze. Nie przeszkadzało mi to w żadnym stopniu, kochałam swoją niezależność i fakt nie przynależenia gdziekolwiek. Wszystko jednak z czasem uległo zmianie...
Na początku gdy pozanałam mojego meża, niewiele się w tej kwestii zmieniło. Po przeprowadze z Irlandii do Holandii, chciałam zwiedzać, poznawać itd... Mąż okazał się idealnym kompanem i zawsze mi towarzyszył. Im dłużej jednak ze sobą byliśmy, tym bardziej zaczełam czuć się swobodnie również w domu. Coraz bardziej jasny stawał się również fakt, że nie ważne gdzie, ale ważne, że razem. To zwyczajnie dawało mi więcej przyjemności. Z czasem zaczełam pisać tego bloga, chciałam stworzyć w naszym małym, wynajmowanym mieszkaniu, w którym było tak niewiele, ciepłą atmosferę, abyśmy oboje dobrze się tu czuli. Holenderski smak i poczucie designu tylko potęgowało we mnie pasję do dekoru.
Nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiłam się bardzo gościnna i z radością wracałam do naszego przytulnego mieszkania. Gdy nadchodzi weekend czasem mamy ochotę wyjść, gdzieś pojechać, coś zrobić, a czasem po prostu tu zostać. Posiedzieć, odpocząć, poczytać książkę, posiedzieć przed komputerem, obejrzeć film, posprzątać... mieć zwyczajne życie w domu. Już mnie tak nie ciągnie aby uciekać, pomimo, że zawsze coś robie, moge równie dobrze robić to w domu. Tu jest mi dobrze, tu czuje się bezpieczna kochana. Jest przytulnie, jest miło, zapachy unoszą się z piekarnika a przy otwartym balkonie czuć jesienne powietrze. Zapalę tylko świeczki, położe kocyk, otworzę książkę i masz... stałam się domatorem!
Bardzo fajny post Marysiu, z przyjemnością przeczytałam. Tak to już jest, że z wiekiem się zmieniamy. Zwłaszcza po trzydziestce, kiedy z młodzieży stajemy się dorosłe. Ja też to u siebie zaobserwowałam. Lubię spędzać wolny czas z mężem w domu, oglądając film czy piec ciasto :)) Nie ciągnie mnie do spotkań ze znajomymi, tak jak kiedyś :)
OdpowiedzUsuńMiłej soboty :)
Dziękuje Aniu. Udanej konócwki weekendu życzę
UsuńSuper notka, a zdjęcia... świetne kadry!
OdpowiedzUsuńBardzo przytulnie urządzone wnętrze. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziekuje, rzeczywiście czujemy tą przytulność każdego dnia.
UsuńHaha "traktujesz dom jak hotel!" tjaa to typowy tekst rodziców :D każdy chyba usłyszał to raz w życiu... Ja też stałam się domatorką, mam wrażenie, że to już starość :) (mam 27 lat). Ale masz rację najważniejsze jest to, żeby w tym domu, mieszkaniu była nasza ukochana osoba, wtedy daje to power, chce się urządzać, sprzątać, dbać... Miłego wieczoru. Jestem tutaj.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak :)
UsuńGorąco pozdrawiam
Super są te poduchy na sofie :)
OdpowiedzUsuńDziekuje :)
UsuńTo chyba znak, że jestem z właściwą osobą na właściwym miejscu :)
OdpowiedzUsuńZ resztą pięknie tam masz, więc nic dziwnego, że lubisz spędzać czas w swoich czterech ścianach.
Uściski serdeczne.
Zdecydowanie tak. Dziekuje serdecznie
UsuńSuper wystrój! bardzo mi się podoba!
OdpowiedzUsuń